Sąd Najwyższy nie istnieje?
Rzeczywistość jakiej doświadczamy jest konglomeratem prawdziwych rzeczy, naszych sposobów widzenia i rozumienia tych rzeczy (albo niewidzenia i nierozumienia tych rzeczy) i to tych wrodzonych sposobów oraz sposobów nauczonych w trakcie przyswajania pojęć kultury sprawdzonej w doświadczeniach przeszłości, a na koniec sposobów jakie wynikają z naszej osobistej odkrywczości.
Wobec wielu czynników decydujących o tym co powszechnie uważamy za rzeczywiste nie można uznać, że tylko pomyślne przejście procedur prawa stanowionego o wyborze państwowego sądu najwyższego całkowicie przesądza o tym, że on „naprawdę jest”, a nie „nie jest”. Jeśli bowiem dopatrzono się błędów proceduralnych przy jego powołaniu, ale tenże sąd najwyższy wiele lat wydawał werdykty wiążące ostatecznie sprawy ludzkie, to nie można – bez wojny domowej albo rewolucji – odtrąbić uchylenia jego werdyktów i ogłoszenia jego nieistnienia. Siłą faktu dokonanego ten sąd stał się najwyższy.
Ten problem nie jest niczym nowym w świecie i Polsce. Wobec konfiskaty mienia ziemian i wypędzenia ich z ich rycerskich gniazd (a nie gniazd wyzysku) w roku 1944 – sprzecznych z konstytucją marcową 1921 -należałoby przywrócić status quo ante, w wymiarze personalnym i społecznym. Ale to – poza częściowym symbolicznym wynagrodzeniem krzywdy – niemożliwe, bo fakty dokonane zniszczyły kontekst społeczny życia elitarnych rodzin Polski. Niestety więc ład manifestu PKWN „trwa mać”– mówią dzisiejsi prawnicy, jak urząd zbudowany wbrew prawu.
Ten cały PKWN powołał nową klasę sędziowską dla Polski. To byli źli sędziowie kooptujący do swych składów swoich zaufanych następców. Oczywiście dziś, po 1956, i po 1989, mamy w Polsce wielu sędziów dobrze interpretujących sprawy ludzkie, ale mamy i uznających absolutny prymat interesu społecznego nad nietykalnością osoby z jej przedłużeniem jakim jest jej własność, i takich którzy uniewinniają nikczemników zakłócających msze (profanacja sacrum). Dlatego pretensje do tezy, że tylko sędziowie mogą powoływać sędziów są nietrafne, bo ani jedni ani drudzy nie gwarantują powagi.
Lud polski wiedział i wie, że sądownictwo PRL i III RP jest chore, a mimo to rozsądza swe spory przed jego trybunałem. A co mamy robić? Ten pragmatyzm metafizyczny biorący się z konieczności sprawia, że życie nie jest piekłem anarchii. Dobrze byłoby, gdyby niezłomni puryści procedur prawnych widzieli że trzeba zmienić podejście do sądów innych niż oni sami ich chcą.
Jeśli gadanina o widmowym istnieniu SN powielana przez stronników rządu spopularyzuje się, to Lud Boży zacznie się także filozoficznie zastanawiać i nad tym, czy premier premierem jest. No bo „obiecał, że zwolni zarobki poniżej 60 000 z podatku, a nie zwolnił. Czy to możliwe, że premier kłamał w żywe oczy jak klaun? Nie! Więc to nie premier, to tylko ot taki dyspozytor kluczy do kancelarii premiera. Taki trochę premier co gada: – Ja nic nie wiem, ja tu tylko sprzątam.”
Chcecie tego? Zamiast dwóch płci – sześćdziesiąt, zamiast arystotelesowskiej zasady wyłączonego środka (być a l b o nie być) – sześćdziesiąt stanów ontologicznych?
AD
gospodarz strony Andrzej Dobrowolski