Miłosz dla niemuzykalnych?
W ubiegłą niedzielę lewicowa obecnie TVP Kultura przypomniała zeszłoroczny program „Dobry tytuł”, w którym pani i pan gospodarze rozmawiali o poezji Czesława Miłosza z gośćmi: poetką i pisarzem.
Wszyscy uczestnicy rozmowy zdawali się potwierdzać tezę, że w „rozumieniu społecznym” Czesław Miłosz był z lewicy, w przeciwieństwie do Zbigniewa Herberta. Z rozmowy pań i panów wynikało, że rozciągają rozumienie przeciwstawnych polityk na filozofie istnienia tradycyjnie związane z tymi politykami i wiążą je ze światopoglądami niewiary bądź wiary.
Ponieważ prawda nie leży w „rozumieniu społecznym” czy też „przeświadczeniu powszechnym” (60% ludzi współczesnych uważa, że Słońce krąży wokół Ziemi), tylko „leży tam gdzie leży”, to trudno ocenić jaką wartość ma to piętrowe nieporozumienie.
Sam Miłosz określał się jako stronnik lewicy, ale i ta samoocena rozumiana przez pryzmat dzisiejszego pojmowania lewicowości z jej wiarą w zasadniczy bezsens bytu to marne kryterium oceny, bo w istocie rzeczy p i s a r z t w o r z ą c w i e r s z e i p r o z ę stał po stronie Wiary i bezalternatywności jej roli dla metafizycznego odczytania znaczącej rzeczywistości, esencjonalnego istnienia rzeczy i istot żywych, a nie po stronie bezprawnego przyrodniczego pojmowania całości życia, uzurpacji inżyniersko-masońskiego urządzania świata dla człowieków i tymczasowych „prawd” umownych inżynierskiego Człowieka-Boga. Książki Miłosza, a za nimi on sam, stoją po prawej stronie sporu o sens istnienia. Jego wiersze diagnozują absurd w pojmowaniu świata jako zło.
Nieporozumienia wygłaszane w „Dobrym tytule” potwierdzają prawdę metodologii kulturoznawczej mówiącą, że w domenie informacji (logosu, idei, słowa rządzącego „materią”) żeby zrozumieć kulturę i jej myślenie trzeba wejść w nią i wziąć w niej udział, a nie można być na zewnątrz niej tak jak to jest w eksperymentach przyrodoznawczych, w badaniach domeny świata „materialnego”.
Żeby zrozumieć Miłosza dobrze być chrześcijaninem, grekiem albo żydem, a nie myśleć, że pojęcie Boga ostatecznie jest martwe. Wiersze Miłosza – również te z faz zwątpień – są nieczytelne dla obcych ludzi, którzy uważają, że to co jest ich współczesnym przeświadczeniem jest już na zawsze, a nie wiedzą, że jest sezonem w cyklicznym życiu cywilizacji opisanym przez Giambattistę Vico. Przypadłością wielu jest uważać przeszłość za bezpowrotnie sfalsyfikowaną, a ich własną mentalną teraźniejszość za nieodwołalną. „He, he”.
(Zaś wiersze Herberta do pewnego czasu były „laickie” i gdyby nie późniejsze nawrócenie autora należałoby stawiać je na półce obok książek Tadeusza Różewicza, Mieczysława Jastruna i Witolda Gombrowicza.)
Jeszcze jedno wyjaśnienie pewnego wątku telewizyjnej rozmowy. Jeśli ocenia się Polaka wedle jego stosunku do Powstania Warszawskiego, to jego krytyka (Miłosz) przynależy zwolennikom prawicy (szkoła polityki realnej Stanisława Cata Mackiewicza), a jego pochwała (Herbert) – lewicy (piłsudczykowska AK). A to, że komuniści podchwycili argumenty wileńskich żubrów krytykując dowództwo AK, to już zupełnie inna sprawa.
AD
OECONOMIA DIVINA
Nie myślałem, że żyć będę w tak osobliwej chwili.
Kiedy Bóg skalnych wyżyn i gromów,
Bóg Zastępów, kyrios Sabaoth,
Najdotkliwiej upokorzy ludzi,
Pozwoliwszy im działać jak tylko zapragną,
Im pozostawiając wnioski i nie mówiąc nic.
Było to widowisko niepodobne, zaiste,
Do wiekowego cyklu królewskich tragedii.
Drogom na betonowych słupach, miastom ze szkła i żeliwa,
Lotniskom rozleglejszym niż plemienne państwa
Nagle zabrakło zasady i rozpadły się.
Nie we śnie ale na jawie, bo sobie odjęte
Trwały jak trwa to tylko, co trwać nie powinno.
Z drzew, polnych kamieni, nawet cytryn na stole
Uciekła materialność i widmo ich
Okazywało się pustką, dymem na kliszy.
Wydziedziczona z przedmiotów mrowiła się przestrzeń.
Wszędzie było nigdzie i nigdzie, wszędzie.
Litery ksiąg srebrniały, chwiały się i nikły.
Ręka nie mogła nakreślić znaku palmy, znaku rzeki, ni znaku ibisa.
Wrzawą wielu języków ogłoszono śmiertelność mowy.
Zabroniona była skarga, bo skarżyła się samej sobie.
Ludzie, dotknięci niezrozumiałą udręką,
Zrzucali suknie na placach żeby sądu wzywała ich nagość.
Ale na próżno tęsknili do grozy, litości i gniewu.
Za mało uzasadnione
Były praca i odpoczynek
I twarz i włosy i biodra
I jakiekolwiek istnienie.
VENI CREATOR
Przyjdź, Duchu Święty,
zginając (albo nie zginając) trawy,
ukazując się (albo nie) nad głową,
językiem płomienia,
kiedy sianokosy, albo kiedy na podorywkę wychodzi traktor
w dolinie orzechowych gajów, albo kiedy śniegi,
przywalają jodły kalekie w Sierra Nevada.
Jestem człowiek tylko, więc potrzebuje widzialnych znaków,
nużę się prędko budowaniem schodów abstrakcji.
Prosiłem nie raz, wiesz sam, żeby figura w kościele
podniosła na mnie rękę, raz jeden, jedyny.
Ale rozumiem, że znaki mogą być tylko ludzkie.
Zbudź więc jednego człowieka gdziekolwiek na ziemi
(nie mnie, bo jednak znam, co przyzwoitość)
i pozwól, abym patrząc na niego podziwiać mógł Ciebie.
WALC (fragment)
/…/
Rozumiesz, jest taka cierpienia granica
za którą się uśmiech promienny zaczyna,
i mija tak człowiek i już zapomina
o co miał walczyć i po co.
/…/
Czesław Miłosz
gospodarz strony Andrzej Dobrowolski