„Zaćmienie”, „Olśnienie” i krytycy TVP Kultura.

lis 24, 2024

 TVP Kultura wyświetliła intrygujący film Meksykanina Michała Franco sygnowany angielskim tytułem Sundown. Jest dla mnie jasne, że jest on artystyczną opowieścią odnoszącą się do filmu-pytania „Zaćmienie” Michała Anioła Antonioniego, i należałoby moim zdaniem tytułować go jako film-odpowiedź kontrapunktowym tytułem „Olśnienie”.

 Oprócz tego, że chciałbym polecić go amatorom kina filozoficznego/metafizycznego (a nie produkcyjniaków społeczno-politycznych!), to będę chciał zwrócić uwagę na słabe wprowadzenie w ten film jaki przed projekcją zaserwowano widzom przez rozmowę z krytykami. Ale zacznijmy po kolei.

 

*

 

 Wielkie kino, jako sztuka ruchomego obrazu, sztuka przemienionego teatru, droga muzycznego podniesienia ponad pozorność codzienności i dojścia do prawd skrzydlatych otwierają człowieka na odbiór metafizycznej dziwności istnienia, na smakowanie istnienia widzianego ze świętej góry, wspólne z artystą przeżywanie odkryć trudnych do wyrażenia przez naukę i powierzchowną spostrzegawczość, odkrywanych w sztuce po przeżyciu zachwytu i rozpaczy, zdumienia i olśnienia.

 Żeby odczytać piękne dzieła filmu, trzeba wiedzieć o staraniach filozofii, o wielkich dramatach, o ikonicznych obrazach – których znaczenia wrosły w kulturę jako punkty stałe, latarnie, gwiazdy przewodnie, inicjały orientacyjne. A nie na czarnej pianie gazet, ideologicznej broszurze wiedzy absolutnej, modnych wykładach objawień dotowanych i fałszywych ekonomiach bycia.

 Kto umie w ciszy „zaciągnąć się” Zwiastowaniem Leonarda tego nie dziwi i nie nuży długie ujęcie w kadrze Antonioniego; kto karmił się muzyką Bacha, Barbera, Musorgskiego tego sekwencje Nino Roty czy Michała Legranda wciągną za sobą między postacie sceny filmowej Felliniego; kto pękając ze śmiechu bił brawa w finale komedii Szekspira ten po dobrej zabawie Ludwika de Funesa w filmowego Skąpca wraca do siebie oczyszczony z codziennego kurzu, by nie stracić tego co najważniejsze.

 

**

 

 Sześćdziesiąt lat temu Antonioni nakręcił Zaćmienie. Arcydzieło kamery, która uchwyciła płynnie w siebie przechodzące mistrzowskie kompozycje kadru (kto jest rozsmakowany w fotografice ten wie o co chodzi). Arcydzieło znaków znaczących ukryte myśli bohaterów, znaków umieszczonych w scenografii – dla spostrzegawczych asystentów Sherlocka Holmesa. Arcydzieło subtelnej gry aktorskiej czytelnej dla czytelników Prousta.

 Tytułowe zaćmienie to zaćmienie wiary w Boga, które stawia człowieka w nonsensownej perspektywie. Wiktoria nie wie co ze sobą zrobić, nie wie czy mieć dzieci, nie wie czy kocha. „Nie wiem” – powtarza – „Non so!”.

 Oto przychodzi do rodzinnego domu pokazać Piotrowi swój pokój. Przy jej dawnym łóżku na ścianie pokrytej spłowiałą tapetą widać prostokąt tapety ochronionej od blaknięcia obrazkiem który tu wisiał, ale teraz go już nie ma. Był to zapewne obrazek Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Kamera skręca w prawo ku oknom i widać przez chwilę stojący na biurku studenta obraz Pollocka – wielobarwną abstrakcyjną drobnoplamistość przypadkowości chaosu. Kamera patrzy przez okno: z kościoła wychodzą mężczyzna, kobieta i dziecko. Idą razem trzymając się za ręce. Ale Wiktorii nie skłania to do rozpoznania sytuacji. Jest zdezorientowana. „Non so!”

 Film kończy się zaćmieniem słońca w rzymskiej scenografii. Cichną ptaki, jest niepokojąca tajemnica, niepewność, płaszczyzny domów zmieszczonych w kadrze tworzą bez-sensowne abstrakcje.

 

***

 

 Starszy pan Neil, spokojny kawaler będący bohaterem Olśnienia przyjechał na wakacje z matriarchalną siostrą i jej dziećmi do Acapulco. Na bezkresnej plaży oceanicznej znakiem dominującym jest słońce opromieniające świat i goście wolni są tu od trosk.

 Teraz stało się z nim coś dziwnego. Ogarnęła go jakaś bezmyślność, trudne do wyrażenia przekierowanie myślenia na tory inne od przeciętnych, traktowanych jako normalne.

 Rodzina otrzymuje nagle telefon i akcja filmu nabiera tempa. Ale w całej dramaturgii wydarzeń bohater zachowuje spokój jak święty. Albo idiota od Dostojewskiego. Albo człek skrajnie nieodpowiedzialny.

 Beztrosko wyrzeka się wielkiego bogactwa, odchodzi od siostry, przyjmuje miłość  panny o legendarnym imieniu Berenike – pragnącej zapewne zawinąć z nim do dostatniego portu, pije piwo gapiąc się na morze, jak prostoduszne dziecko zaprzyjaźnia się z lokalsami nie podejrzewając spisku zła …

 I kiedy dowiaduje się, że jest śmiertelnie chory, zlekceważywszy śmierć wraca na plażę, pod słońce, nim zanurzy się ono w oceanie.

 Czy człowiek musi zachorować na nowotwór mózgu, by przeżyć taką filozoficzną metanoję? Co sprawiło, że nie lęka się jak inni biedy, dezakceptacji, nawet śmierci?

Wygląda na to, że mógłby powiedzieć Wiktorii z Zaćmienia: „Przyjdź nad morze. Ja  w i e m”.

 

****

 

 Krytycy którzy rozmawiali o filmie żydowskiego Meksykanina przez dwadzieścia minut myśleli o nim myślami lewicowymi. Trudno mi do teraz w to uwierzyć, ale patrząc na ten sam film co ja, widzieli zupełnie inną historię. „Za mało wyeksponowana walka klas; a co o dyskryminacji kobiet i Indian?; brak krytyki whites’ów” – takimi obsesjami odstraszali zmęczonych widzów, którzy w czwartek po pracy chcieli zaczerpnąć oddechu przed telewizorem. Na szczęście nie dałem się przestraszyć i zostałem w fotelu.

Pani krytyk – która dziewięć lat mieszkała w Meksyku – dziwi się, że reżyser osadził akcję wydarzeń w Acapulco. „Przecież to przekwitły kurort, do którego jeżdżą dziś tylko sami Meksykanie no i Polacy.” No tak: przecież w nowych superkurortach można by pokazać prawdziwych bogaczy, i wyeksponować zło ich istnienia.

Proszę Pani! W malarstwie (które dało filmowi kadr) morze oznacza Boga, w którym żyją jego istoty żywe. A jakie morze lepiej może wyrazić Boga niż leżący na połowie Ziemi największy Ocean Spokojny? Czy to nic nie znaczy, że odrzucający strach przed śmiercią bohater w finale przed nim chce umrzeć, widząc słońce zmierzające do zatopienia się w oceanie?

Pan krytyk znajduje w białym bogatym bohaterze coś dobrego – związał się z Meksykanką, kobietą z proletariatu.

 

Proszę Pana! Czy Pan stając przed kobietą myśli o jej pochodzeniu klasowym? A nie o miłości, która nie pyta nas o zdanie, tylko zagarnia nas bezradnych wobec jej mocy? To się zdarza. Widząc tę figurę na Zamku Królewskim w Niepołomicach nie mogłem powstrzymać się przed zrobieniem zdjęcia. Co za dziw ta dziewa, diva divina, dziewczyna, indoeuropejskie słowa o zdziwieniu, dziewczynie i boskości (devo, deus) zaplatają się ze sobą jak Jej warkocz.

 

Neil przyjął Berenike, bo nie mógł jej odrzucić. Nie mógł! Nie byłby w stanie. Ona wzięła jego, a nie on ją.

 

 Pańska religia socjalistyczna przesłoniła Panu rzeczywistość!

 

*****

 

 Na festiwalu weneckim nominację do Złotego Lwa otrzymuje się za filozoficzną i artystyczną wartość filmu, a nie za podzielanie kalwińskiej wiary w zbawienie przez dobrobyt, które w odłamie rewolucji socjalistycznej przybrało formę kultu redystrybucji dóbr dla ludzi nieproduktywnych a buntowanych przeciw swej prostoduszności.

 Mentalność lewicowca spłaszcza piękno życia i śmierci, w których przecież wielki biedak sąsiaduje z biedakiem podłym, tak samo jak to jest w świecie bogatych. Klasy społeczne i stany narodu już nie istnieją – jest tylko biedny plebs i bogaty plebs. Taka jest prawda? Tym gorzej dla prawdy – w rozumieniu lewicy.

 

 Andrzej Dobrowolski

 

Śmierć Prokris – Piero di Cosimo

gospodarz strony Andrzej Dobrowolski