Pieśń „Ukochany kraj” winien adoptować Marsz Niepodległości.
Napisana w latach pięćdziesiątych przez Gałczyńskiego i Sygietyńskiego pieśń „Ukochany Kraj” stała się najpopularniejszą pieśnią PRL.
Współczesna lewica najwyraźniej nie chce jej znać. Dlaczego? Wsłuchajmy się w słowa pieśni a okaże się, że nie jest pochwałą internacjonalizmu-kosmopolityzmu-globalizmu, że chwali miłość człowieka do w ł a s n e j ziemi (uczucie nieznane nomadom Ziemi), że – zgodnie z ekonomią istnienia – cieszy się z tego, że zostaliśmy stworzeni Polakami, a nie ogólniakami.
Skoro „Ukochany kraj” stał się sierotą, skoro wyrzucono ją z łodzi rodziców, to prawica winna adoptować ją i dać jej głos na Marszu Niepodległości. Niech sławi żołnierzy (a nie działaczki pro-aborcyjne), robotników (a nie zasiłkowiczów), rękodzielników (a nie kawiarnianych filozofów sprowadzających bojówkarzy z Niemiec).
Pieśń jest piękna, porywająca. Zwracam uwagę, że nie zawiera wiernopoddańczych hołdów dla ZSRR i dla Stalina, nie neguje wartości kult’ury, np. normalnej rodziny, wśród Polaków wymienia nawet „prywaciarzy”. „Ukochany kraj” przypomina, że mamy wrogów, i że polski lud to nie masa bezdusznych człowieków. ale gospodarze swoich gospodarstw i gospodarstwa kraju.
„Wklejenie” jej do Marszu Niepodległości wyeksponowałoby szaleństwo Nowej Lewicy, której hasła Gomułka, Gierek i Jaruzelski zakwalifikowaliby do badań psychiatrii.
AD
Link:
Plakat „Mazowsza” przed występami w Pałacu Łazienkowskim.
Depresyjna ogólniaczka z zapowiedzi wiadomości „19.30”.
.
gospodarz strony Andrzej Dobrowolski