Półprawda o Lemie
W piątek wieczorem włączając radio trafiłem na audycję państwowego PR2 w której znajomi Stanisława Lema sławili jego postawę moralną. Nie chcę tej audycji oceniać, bo słyszałem tylko jej połowę, ale w tym co słyszałem uderzyło mnie przemilczenie ciemnych (wzn. nieracjonalnych) chwil życia świetnego pisarza sf, i wysławianie go jako Marka Aureliusza współczesności, człowieka równowagi filozoficznej, spokojnego ateistę rozświetlającego ludzką ciemność.
We Lwowie zajętym przez Niemców, Stanisław Lem znalazł się w grupie schwytanych Żydów przeznaczonej do rozstrzelania i uniknął go przypadkiem. Czy to, że jego potencjalni mordercy byli ludźmi nazistowskiego ateizmu nie powinno było wzbudzić jego niepokoju?
Stanisław Lem po wojnie nigdy nie odwiedził Lwowa. Nie dziwię się, po horrorze, który przeżył.
W powojennej komunistycznej Polsce Lem przyłączył się jako człowiek i pisarz do żydokomunistycznego marksizmu a potem zapewne przeżył szok, dowiadując się, że to najbardziej krwawa idea historii – 100 milionów trupów w XX wieku. Czy to, że inspiratorzy i egzekutorzy komunizmu byli oprogramowani ateizmem, nie powinno niepokoić ateisty?
Po 1956 roku wypierał z pamięci kolaborację z komunizmem.
Miłośnicy Lema opowiadający o nim w radio konfrontowali jego poglądy z religijnością przedstawioną przez antyreligijne Oświecenie, a nie z Witkacym, Miłoszem, Herbertem, Gombrowiczem, Kołakowskim. Niewygodnych, metafizycznych adwersarzy starannie omijano; kontrapunktem dla Lema uczyniono łatwych do pokonania prostodusznych chrześcijan.
Andrzej Dobrowolski
gospodarz strony Andrzej Dobrowolski