Jaki sens ma homofobia
W pewnej wsi zamieszkał młody mężczyzna, który ku zaskoczeniu mieszkańców nie podjął pracy, tylko pobiera zasiłek dla bezrobotnych. Ponieważ wygląda na zdrowego, sąsiedzi otoczyli go swoją niechęcią dając mu w ten sposób sygnał, że nie są zadowoleni z jego bezczynności. Oschle odpowiadają mu na „Dzień dobry!” i nie patrząc mu w oczy spieszą do swoich zajęć. Myślą sobie: „Twoim zbójeckim prawem jest pobierać zasiłek dla bezrobotnych fundowany z naszej pracy, ale za to my lubić cię nie będziemy, żebyś zrozumiał, że trzeba wracać do pracy.” Toteż bezrobotnemu jest przykro.
Do wsi przyjeżdża nowy nauczyciel, który jest oświatowcem – oświeceniowcem. Nie wierzy w sens niczego, czego swym rozumem nie ogarnia. Widzi, że we wsi jest między ludźmi niechęć i ocenia tę niechęć jako nierozumne zło egoizmu, przesądu i niezrozumienia. Podejmuje akcję „trzeba się zrozumieć” i zaprasza wszystkich na piknik do swojego ogrodu. Tam mieszkańcy wsi dowiadują się, że bezrobotny był narkomanem, nabawił się depresji, stracił pracę i przeszedł na zasiłek. „Dlatego nie można otaczać go niechęcią” – konkluduje nauczyciel.
Ale spotkanie przynosi efekt odwrotny od zamierzonego. Skoro nie można ulżyć sobie niechęcią wobec człowieka, który żyje z naszej pracy i nazwać jego postępowania gorszym życiem, to mieszkańcy zaczynają postrzegać bohatera wydarzeń jako nowy wzór życia: „Żyjmy tak jak on, wszak każdy z nas ma jakiś powód do melancholii, bądźmy bezrobotni, a będzie nam dobrze, a nawet staniemy się kimś ważniejszym, głębszym, godnym uwagi.” Mijają dziesięciolecia i we wsi w której zniesiono niechęć do bezrobotnych przychodzi bieda i wyludnienie.
Wniosek: tolerancja i niechęć dla bezrobotnego jest dobrym mechanizmem społecznym równoważącym społeczność. Dzięki niej pracujący uważają się – zresztą słusznie – za lepszych i to tłumaczy im tolerancję wobec niesprawnego bezrobotnego bez deprecjacji sensu swej ciężkiej pracy.
Lewica, oświeceniowcy, socjaliści popełniają błąd, chcąc znieść w życiu przykrości, troski, ból, które są niezbędnymi elementami mechanizmów społecznych. Tak jak nie można przesyłać prądu jednym kablem ale muszą być kabel minus i kabel plus; tak jak ludzki mózg ma grupy neuronów układu nagrody i grupy neuronów układu kary równoważące zachowania; tak równowagę społeczną zapewniają zakazy agresji wobec postaw względnie niekorzystnych dla naszego jestestwa z prawami kulturowymi przejawiania niechęci dla tych niekorzystnych postaw, wzorów.
Tak też uzasadniona jest kulturowa niechęć do homoseksualizmu. Każdy człowiek jest równy wobec Boga i prawa, toteż i indywidualny homoseksualista ma takie jak każdy prawo wolności, własności, sprawiedliwych relacji z innymi ludźmi w tym swobodę zawierania u notariusza dowolnych umów cywilnych. Ale kobiety kobiece i mężczyźni męscy żyjące w zwykłych, naturalnie płodnych co do zasady parach, mają prawo opowiadać sobie „krzepiące” dowcipy o „śmieszności” homoseksualistów. Skoro z wolnej woli nie rodzą oni ze swej materii i swych wzorców genetycznych dzieci, nie wychowują ich wzorcowo na osoby, które swoje dzieci wychowają wzorcowo, zapewniając wielopokoleniowe trwanie rodu – to niech przynajmniej poczują dystans dla samego homoseksualizmu. Ta niechęć jest dobra. Daje normalsom słuszne wskazanie, że są lepsi społecznie. Bo są. Bo umieją płodzić i wychowywać w naturalnym układzie odniesienia, z karmieniem piersią prawdziwej matki i tatą podśpiewującym barytonem przy goleniu.
(Oczywiście zastępczy rodzice bywają lepsi od złych rodziców biologicznych, ale wprowadzenie fałszywej zasady mówiącej, że nie ma żadnej różnicy istotnej między rodzicami a rodzicami zastępczymi jest wydumanym rezonerstwem nie do przyjęcia dla ogromnej większości ludzi niezdolnych do poświęcenia siebie dla nieswojego dziecka. Nie mówiąc już o koncepcji wychowania dzieci przez oświatowych funkcjonariuszy państwa).
Obłęd zakazu rozróżniania wartości par przeminie jak obłęd świata bez własności prywatnej ziemi, warsztatów, przedsiębiorstw i składów wyrastającej z ekonomii istnienia i indywidualnej natury człowieka.
Kończmy.
Do lekarza przychodzi mężczyzna i mówi:
„- Doktorze, boli mnie pupa.
– Niech Pan siada!
– Ał, boli jak siadam!
– To niech Pan spuści spodnie i majtki i położy się na brzuchu na leżance.
Doktor rozchyla pośladki pacjenta i krzyczy:
– Proszę Pana, Pan ma tu różę!
– To dla Pana!”
AD
gospodarz strony Andrzej Dobrowolski