Polecamy stronę konserwatyzm.pl .

Czesław Miłosz: Jak wojna niszczy ład myśli

mar 27, 2022

 Po ucieczce z PRL Czesław Miłosz napisał książki przeprośne za współpracę z komunistami. Właśnie w Zniewolonym umyśle opowiedział jak wojna poprzez swoją destrukcję niszczyła ład pojmowania świata.

 Opis ten daje podbudowę pod zrozumienie nieszczęścia ludzi ze zburzonych miast.

AD

/…/

 Powodów politycznych do zwątpienia Zachód dał ilość zupełnie wystarczającą w ciągu ostatnich lat. W wypadku jednak intelektualistów w grę wchodzą również inne, bardziej skomplikowane powody.  Zanim kraje Europy Środkowej i Wschodniej weszły w skład Imperium [Sowieckiego], przeżyły drugą wojnę światową, a przebieg jej tam był bez porównania bardziej ostry niż w Europie Zachodniej. Wojna nie tylko zniszczyła gospodarkę tych krajów. Dokonała ona obalenia wielu wartości, które dotychczas uchodziły za niewzruszalne.

 Człowiek ma na ogół skłonność do uważania porządku w którym żyje za naturalny. Domy, które ogląda idąc do pracy przedstawiają mu się bardziej jako skały wyłonione przez samą ziemię niż jako dzieło umysłów i rąk ludzkich.  Czynności, jakie wykonuje w swojej firmie, ocenia jako ważne i stanowiące o harmonijnym funkcjonowaniu świata. Strój, jaki nosi on i jego otoczenie, jest jego zdaniem taki, jaki powinien być i myśl, że on i jego znajomi mogliby równie dobrze nosić rzymskie tuniki czy średniowieczne zbroje pobudza go do śmiechu. Pozycja społeczna ministra czy dyrektora banku  wydaje mu się czymś poważnym i godnym zazdrości, a posiadanie znacznej ilości pieniędzy gwarancją spokoju i bezpieczeństwa. Nie wierzy, że na dobrze mu znanej ulicy, na której śpią koty i bawią się dzieci, może pojawić się jeździec z lassem, który będzie łapał przechodniów i wlókł ich do rzeźni, gdzie natychmiast zostaną zabici i powieszeni na hakach. Przyzwyczajony jest też załatwiać swoje potrzeby fizjologiczne, które uchodzą za intymne w sposób możliwie dyskretny, z dala od oczu ludzkich, nie zastanawiając sie wiele nad tym obyczajem właściwym nie wszystkim bynajmniej zbiorowiskom. Jednym słowem zachowuje się trochę jak Chaplin w „Gorączce złota”, który krzątając się po swojej chacie nie podejrzewa, że wisi ona na skraju przepaści.

  Już jednak pierwsza wędrówka ulicą, której chodniki pokrywa gruba warstwa szkła z rozbitych przez bomby szyb, a jezdnią wiatr niesie papiery z biur wyewakuowanych w panice, podrywa jego zaufanie do rzekomej naturalności jego dotychczasowych przyzwyczajeń.  Jak lecą te papiery z wielką ilością pieczątek, z napisem „poufne”, „ściśle tajne”! Ileż sejfów, kluczy, ile mięsistych dyrektorskich podbródków, konferencji, woźnych, cygar, panienek w napięciu stukających na maszynach! A tu wiatr goni te papiery ulicą, każdy może je podnieść i przeczytać, ale nikt nie ma na to ochoty, są pilniejsze sprawy, na przykład zdobycie kilograma chleba. I nic, świat dalej trwa. Jak dziwnie.

  Człowiek idzie dalej ulicą i i zatrzymuje się przed domem przepołowionym przez bombę. Prywatność ludzkich mieszkań, ich rodzinne zapachy, ich ciepło pszczelego plastra, ich meble przechowują pamięć miłości i nienawiści! A teraz wszystko na wierzchu, dom ukazuje swoją strukturę, nie jest to skała trwająca od wieków: tynk, wapno, cegła, szalowania, a na trzecim piętrze samotna i przydatna chyba tylko dla aniołów biała wanna, z której deszcz wypłucze wspomnienie o tych, co się kiedyś w niej kąpali.

  Ludzie niedawno jeszcze możni i uwielbiani stracili wszystko, co mieli, idą polami i proszą chłopa o garstkę kartofli. Pieniądze zmieniają wartość z dnia na dzień – stają się stosem bezsensownie zadrukowanych prostokątów. Na kupie dymiących gruzów siedzi mały chłopczyk i dłubiąc w zgliszczach prętem z drutu wtóruje sobie w tej zabawie pieśnią o wielkim wodzu, który jest tak dzielny, że nie pozwoli wrogowi nawet zbliżyć sie do granicy. Pieśń jeszcze została, ale wódz w ciągu niewielu dni stał się przeszłością.

  Później trzeba nabyć nowe przyzwyczajenia. Natykając się wieczorem na trupa na chodniku obywatel dawniej pobiegłby do telefonu, zebrałoby się wielu gapiów, byłyby wymieniane uwagi i komentarze. Teraz wie, że trzeba szybko minąć tę kukłę leżąca w ciemnej kałuży i nie zadawać niepotrzebnych pytań. Ten, co go zastrzelił, musiał mieć jakieś swoje racje. Wyrok podziemny zapada zazwyczaj bez wysłuchania oskarżonego.

 W normalnym mieście europejskim nie rozkazuje się ludności, aby przestudiowała plan miasta sprawdzając czy każdy mieszka we właściwej dla niego dzielnicy. Dlaczegóżby nie? Dzielnica A jest dla jednej rasy, dzielnica B jest dla drugiej rasy, dzielnica C jest dla trzeciej rasy. Jest wyznaczony termin przenosin i ulice zapełniają się długimi rzędami wozów transportowych, ręcznych wózków, taczek, ludzi dźwigających toboły, łóżka, szafy, garnki, klatki z kanarkami. Aż wreszcie każdy mieszka w swoje dzielnicy, to nic, że w niektórych dzielnicach dom, który miał dwustu mieszkańców, musi teraz pomieścić dwa tysiące. Teraz dokoła dzielnicy C buduje się wysokie mury, zamyka się bramy i w ciągu wielu miesięcy ładuje się codziennie nowa porcję mężczyzn, kobiet i dzieci w bydlęce wagony, które ich zawożą do specjalnie zbudowanej fabryki, tam ludzkie transporty są trute naukowa metodą, a ich ciała spalane w ogromnych krematoriach.

  A oto pojawia się i jeździec z lassem. Jest to „buda”, czyli kryty brezentem ciężarowy samochód, który czeka za rogiem ulicy. Przechodzień, który nieświadomy niebezpieczeństwa mija ten róg ulicy, nagle natyka się na wycelowaną w niego lufę, podnosi ręce do góry i wepchnięty zostaje do samochodu; odtąd jest stracony dla swoich najbliższych.  Będzie więźniem obozów koncentracyjnych albo zostanie ustawiony pod murem, z ustami zaklejonymi plastrem, aby nie wznosił antypaństwowych okrzyków, i zastrzelony, co powinno mieć zbawienny wpływ na ludność miasta i skłaniać ją do posłuszeństwa.

 Aby uniknąć podobnego losu, najlepiej byłoby nie wychodzić z domu. Ojciec rodziny powinien jednak wyjść z domu, bo musi jakoś zarobić na chleb i zupę dla żony i dzieci. Co wieczora rodzina martwi się: wróci czy nie wróci. A ponieważ trwa to latami, wszyscy stopniowo przyzwyczajają się uważać miasto za dżunglę, a los człowieka dwudziestego wieku za taki sam jak los człowieka jaskiniowego, przebywającego wśród potężniejszych od niego potworów.

 Dotychczas uchodziło za pewne, że człowiek przez całe życie nosi to samo imię i nazwisko. Teraz jednak okazuje się, że z różnych względów wskazane jest zmienić imię i nazwisko i nauczyć się na pamięć swojej nowej biografii. Przyzwyczajenie usuwa dawne imię i nazwisko w cień, aż nabywa się nową osobowość. Kiedy żony są bez mężów, z którymi nie wiadomo co się stało, a mężowie bez żon, i kiedy ludzie noszą inne niż przed wojną nazwiska, trudno bawić się w akty stanu cywilnego. Wstąpienie w związki małżeńskie jest to po prostu zamieszkanie razem i ta forma ślubu, poprzednio raczej lekceważona, zyskuje społeczne uznanie.

 Napady bandyckie uważane były kiedyś za przestępstwo. Teraz ci, którzy dokonali napadu na bank, zyskują tytuł bohaterów, bo zrabowane pieniądze zasilą kasę organizacji podziemnej. Są to zwykle młodzi chłopcy o wyglądzie matczynych pieszczochów. Zabicie człowieka nie jest dla nich bynajmniej skomplikowanym moralnie problemem.

 Bliskość śmierci niszczy hamulce wstydu. Mężczyźni i kobiety, kiedy wiedzą, że data ich śmierci została zapisana w notatniku przez zażywnego osobnika z pejczem i pistoletem, który decyduje o ich losie, spółkują na widoku publicznym, na małej przestrzeni otoczonej drutami, która jest ich ostatnim pomieszczeniem ziemskim. Osiemnastoletni chłopcy i dziewczęta przed wyjściem na pozycję na barykadę, gdzie będą walczyć z pistoletami i bańkami przeciw czołgom, chcą skorzystać ze swej młodości, która nie będzie miała prawdopodobnie dalszego ciągu w wieku dojrzałym i nie troszczą się o przyzwoitość istniejącą w innym odległym od ich czasów wymiarze.

 Który świat jest „naturalny”? Czy ten sprzed wojny, czy wojenny? Oba są naturalne – sądzi człowiek, jeżeli oba było mu dane poznać. Nie ma instytucji, nie ma obyczaju i przyzwyczajenia, które by nie mogło ulec zmianie. Wszystko czym żyją ludzie jest darem formacji historycznej, w jakiej się znaleźli. Płynność i ciągła przemiana są cechą zjawisk, a człowiek jest istota plastyczną i można sobie wyobrazić dzień, w którym cechą szanującego się obywatela będzie chodzenie na czworakach z rodzajem wieżyczki z kolorowych piórek, którą będzie dźwigał na tyłku. /…/

Czesław Miłosz

Charków. Jakby garwolińskie LO przy ul. Długiej, nieprawdaż?

.

gospodarz strony Andrzej Dobrowolski